W swoim pokoju leżała pewna dziewczyna, piętnastolatka o imieniu Violetta Castillo, córka biznesmena. O ile można było to nazwać pokojem. Jej tata zajmował się on ocenianiem hoteli, razem z córką jeździł po całym świecie. Teraz jest w ona w Madrycie. Ale... każda praca ma swój początek....
//10 lat wcześniej//
Mała dziewczyneczka bawiła się na placu zabaw przy swoim domu, w Buenos Aires, w Argentynie. Po pewnym czasie przyszedł ojciec, poprosił ją na chwilę do domu.
- Co się stało, tatusiu? - Spytała pięciolatka.
- Violetto, twoja mama... - opowiadanie czegoś takiego dziecku było okropne.
- No wiem, moja mama jest już w samolocie. Zaraz wróci z trasy koncertowej.
- No, nie zupełnie. Bo widzisz, ona... odeszła.
- Ale tato, co to znaczy "odeszła"? Nie rozumiem... - była troszeczkę przestraszona
- Umarła - trudno mu było to powiedzieć.
- Jak to? Jakim cudem? To niemożliwe! - rozpłakała się - dlaczego? Jak??
- Jej samolot się rozbił nad morzem. - wyjaśnił. To była najgorsza prawda, jaka zaistniała w życiu Germana Castillo.
- Ona... ona... ona, nie wróci? Nigdy?
- Już nigdy. Ale obiecuję ci, Violu, że będziemy szczęśliwi.
-- Tato. Ale to... niemożliwe - kochała swoją mamę, Marię.
- Dobrze, ale wiedz, że nie ważne, co się stanie - będziemy się trzymać razem - German w to wierzył. Lecz tylko przez kilka dni...
Jedynie Maria trzymała go w Buenos Aires. Teraz, po jej śmierci przyjął tę pracę. Jeździł z córką przez dziesięć lat. Musiał, bo obowiązkiem w pracy było właśnie ocenianie hotelów po całym świecie. Jednocześnie przysięgł sobie, że uchroni córkę przed takim losem, jakim skończyła Maria. Obiecał, że córka nie będzie śpiewać. Lecz świadomy talentu Violetty, pozwolił jej uczyń się grać na fortepianie. Nie wiedział, ile problemów przysporzy ta przysięga...
(Wspomnienia)
Spotkała go w każdym kraju, po jakim jeździła przez te dziesięć lat.
W Barcelonie,
w Wenecji,
w Paryżu,
w Dublinie,
na Majorce,
w Kairze,
w Moskwie,
w Kijowie,
w Londynie,
w Waszyngtonie...
//Powrót do rzeczywistego czasu//
Leżała. Pisała w pamiętniku. Myślała o przypadkach, które jej się przytrafiły. Ani trochę nie pamiętała swojej mamy. Nie wiedziała, gdzie pracowała, jak zginęła, nic. A jednak. Mimo tego, że nic o niej nie wiedziała, tęskniła za nią jak nikt inny...
(W tym czasie w Buenos Aires)
Jeździł po wielu krajach z rodzicami. Wrócił do Meksyku, ale teraz jest w Buenos Aires. Mama mu obiecała, że choć podróżowali przez dziesięć lat, teraz zostaną na zawsze w Buenos Aires. Lecz się zmienił. Nie stosunek rodzinny, lecz jego charakter. Zaczął chodzić z egoistką, by być "kimś". Lecz po powrocie do domu znów wracał do tego "prawdziwego". Prawdziwego - nie sztucznego, nie samolubnego, lecz dobrego, uczynnego Leona. Czemu w takim razie w szkole, w najświetniejszym miejscu na świecie zmieniał się w zupełnie innego, okropnego, zarozumiałego Leona? Powód - Ludmiła. Po tak długiej zmianie tylko jedna rzecz, a raczej osoba, mogła go uratować. Była to prawdziwa, szczera miłość. Lecz nikt nie spodziewał się, że taką już niedługo znajdzie. Widział ją wiele razy, lecz nie miał odwagi się do niej odezwać...
Taki sobie prolog. Za krótki i zbyt nudny. Nie jestem dobra w pisaniu prologów. W ogóle niewiem, czy w pisaniu jestem dobra. Dlatego zrobiłam tego bloga. By się przekonać o tym. Więc proszę, aby każdy, kto przeczyta, niech skonentuje i wyrazi swoją opinię.
Wasza Asia♡